Dni Duchowości Rodziny Salezjańskiej 2007
ŚWIADECTWO
Nigdy nie przestanę dziękować Bogu za wszystko to, co uczynił i co dalej czyni w moim życiu.
Nazywam się Nino Baglieri, urodziłem się mieście Modica 1 maja 1951 r. Byłem zdrowym młodym człowiekiem, przepełniało mnie ogromne pragnienie życia, miałem wiele marzeń do spełnienia. Skończyłem szkołę na piątej klasie podstawówki, nie chciałem się uczyć i podjąłem pracę jako murarz. Lubiłem rozrywki, poszukiwałem szczęścia w rzeczach tego świata, ale czułem w sobie pustkę i rozczarowanie, cały czas poszukując czegoś, co dawałoby mi radość. Wychowałem się w oratorium salezjańskim, w "Istituto San Domenico Savio". Ksiądz Bosko trzymał mnie za rękę i prowadził mnie przez życie.
W wieku 17 lat miałem wypadek w pracy. Był 6 maja 1968 roku, około godz. 11.00 stałem na rusztowaniu na czwartym piętrze budynku, złamała się jedna z desek i spadłem na dół, z wysokości 17 metrów: krzyk, uderzenie o ziemię, i potem nie czułem już nic. Obudziłem się w szpitalu całkowicie sparaliżowany, ze złamaniem 5, 6, i 7-go kręgu kręgosłupa. Wieczorem tego samego dnia zostałem przewieziony do szpitala w Syrakuzie, mój stan był bardzo poważny, w każdej chwili mogłem umrzeć. Ordynator oddziału złożył mojej mamie dziwną propozycję: «Proszę pani, jeśli pani syn przeżyje, będzie sparaliżowany na całe życie, jeśli pani chce, zrobimy zastrzyk, dzięki temu nie będzie cierpieć ani on, ani pani». Mama była i jest kobietą głęboko wierzącą i odpowiedziała “nie”: «Jeśli Bóg chce, niech go zabierze, jeśli zostawi go w takim stanie, z radością będę się nim zajmować przez całe życie». Mama przyjęła Krzyż, rzekła swoje “Tak” Bogu.
Dzięki temu “Tak” mojej mamy mogę dziś opowiedzieć swoją historię.
W Syrakuzie dostałem odleżyn, spędziłem tam 45 dni. Później przewieziono mnie do Ostii, gdzie byłem przez dwa lata. Potem wreszcie wróciłem do domu, na wózku inwalidzkim. Cieszyłem się, że jestem w domu, że znowu mogę zobaczyć przyjaciół, krewnych, przebywać z moją rodziną. Każdego ranka wychodziłem, moja siostra pchała mój wózek ulicami, którymi kiedyś codziennie chodziłem do pracy. Wszyscy, którzy mnie znali, zwracali się do mnie ze współczuciem, wszyscy tak samo na mnie patrzyli; nie mogłem tego zaakceptować i na dziesięć długich lat odciąłem się od świata, wstydziłem się ludzkich spojrzeń, sam wykluczyłem się ze społeczeństwa.
Ileż nienawiści, urazy, rozpaczy było w moim sercu; przeklinałem od rana do wieczora, błagałem Boga, aby położył kres mojemu życiu: «Co złego zrobiłem, żeby zasłużyć na tak ciężki krzyż?». Mama płakała i modliła się, prosząc Boga, aby dał mi siłę i trochę duchowego spokoju.
Bóg wysłuchał próśb mamy, pozwolił nam poznać grupę Odnowy w Duchu Świętym. Mama zaczęła chodzić na zebrania, mówiono, że na tych spotkaniach miały miejsce uzdrowienia. Z tą nadzieją mama zaprosiła do domu kapłana. Był Wielki Piątek 1978 roku, nigdy nie zapomnę tego dnia; była godz. 16, wszedł ksiądz z niewielką grupą osób, położył ręce na mojej głowie i zaczął się nade mną modlić. Wezwał Ducha Świętego i dokładnie w tym momencie poczułem wielkie gorąco, mrowienie w całym ciele, jak gdyby wchodziła we mnie jakaś nowa siła, a coś starego mnie opuszczało.
Natychmiast odczułem wielki spokój, wielką radość, radość, której nigdy wcześniej nie zaznałem. W tamtej chwili przyjąłem mój krzyż, powiedziałem “tak” mojemu Panu i narodziłem się do nowego życia, stałem się nowym człowiekiem z nowym sercem. Wtedy pragnąłem uzdrowienia fizycznego, Bóg natomiast dokonał większej rzeczy, uzdrowił mnie duchowo.
Dziesięć lat rozpaczy zakończyło się w ciągu kilku sekund, choć mój stan fizyczny nie zmienił się, choć tak samo cierpiałem, byłem szczęśliwy. Podarowali mi Nowy Testament i tak zacząłem czytać Słowo Boże. Przez cały rok czytałem Ewangelię. Byłem spragniony poznania Boga. Im więcej czytałem, tym częściej zadawałem sobie pytanie: «Jak mogłem bluźnić przeciw Bogu przez tyle lat? Przeciw Temu, który dla mnie umarł, który za mnie oddał swoje życie». Z każdym dniem rosła we mnie radość, nie mogłem jej już w sobie zmieścić, czułem potrzebę podzielenia się nią z innymi, i wtedy Bóg dał mi Dar pisania ustami. W sąsiedztwie mieszkało kilkoro dzieci, pilnowałem ich, kiedy odrabiały zadania; któregoś popołudnia poprosiły mnie, żebym coś im narysował. «Jak to zrobić?» Duch Święty mnie oświecił i powiedziałem: «Włóżcie mi ołówek do ust i dajcie mi zeszyt», zacząłem rysować i byłem bardzo zadowolony, rysowałem dzieci, a pod rysunkami pisałem ich imiona. W ciągu kilku tygodni nauczyłem się pisać ustami dużo lepiej, niż wcześniej pisałem ręką. Miałem wrażenie, jak gdyby Bóg powierzył mi Misję opisania tego, co przeżyłem, tego, co czułem w głębi duszy, i przekazania tego innym, tak więc zacząłem pisać wiersze, modlitwy. Czytałem je w radiu w Modice, później w Raguzie, w ten sposób rozpoczęła się moja Misja świadczenia o Bogu całemu światu.
Zacząłem odbierać pierwsze telefony, pierwsze listy, przyjmować pierwsze wizyty. Odwiedzało mnie coraz więcej osób, którym mogłem opowiadać zachwycającą historię o Bogu. W ciągu kilku miesięcy moje świadectwo dotarło na wszystkie kontynenty za pośrednictwem gazet oraz ludzi, którzy do mnie przychodzili.
Wszystko jest chwałą Boga. Pan uczynił mnie swoim świadkiem, zamienił moje cierpienie w radość, aby mógł nieść Jego radość innym ludziom. Poprzez moje utwory, moje książki, moje świadectwo pozwala mi iść i obejmować cały świat, choć nie ruszam się ze swojego łoża boleści.
Minęło 38 lat od tego nieszczęścia, które zamieniło się w łaskę; kiedy patrzę wstecz, w przeszłość, zdaję sobie sprawę, że gdyby nie ten upadek z czwartego piętra, nigdy nie spotkałbym Boga i nie mógłbym odczuć Jego wielkiej Miłości. Bóg rozbudził we mnie wolę życia pomimo ciężaru krzyża, wolę służenia Mu i świadczenia o Nim poprzez mój krzyż. Teraz wiem, że moje cierpienia nie są próżne, że czemuś i komuś służą, a ja czuję się pożyteczny dla wielu moich braci, ponieważ wiem, że poprzez modlitwę i ofiarę cierpienia mogę pomóc wielu z nich spotkać Chrystusa.
Do jakże wielu włoskich miast zaprowadził mnie Bóg, abym o Nim świadczył, jak wielu ludzi poznałem, dotykając ich serc, jak wiele pięknych doświadczeń dane mi było przeżyć: spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II, z Przełożonym Generalnym księdzem Egidio Viganò, w którego obecności, w sanktuarium Matki Bożej Płaczącej, złożyłem moje życie i mój krzyż w ofierze dla całej Rodziny Salezjańskiej, z księdzem Vecchi, przed którym odnowiłem śluby jako członek publicznego stowarzyszenia wiernych “Ochotnicy z Księdzem Bosko”.
Ksiądz Bosko zawsze był obok mnie, zawsze pragnąłem zostać konsekrowany i Bóg spełnił moje życzenie, pozwalając mi wejść do wielkiej Rodziny Salezjańskiej, najpierw jako Współpracownik, a teraz jako członek stowarzyszenia “Ochotnicy z Księdzem Bosko”. Salezjanie są moją rodziną i jestem dumny, że należę do tej rodziny. Bóg chciał, aby mój wypadek zdarzył się 6 maja, w uroczystość św. Dominika Savio, małego-wielkiego świętego Rodziny Salezjańskiej, i każdego roku w dzień tej uroczystości uczestniczymy w dziękczynnej Mszy świętej za wszystko to, co Bóg uczynił i dalej czyni w moim życiu. Jestem szczęśliwy, że mogę służyć Bogu poprzez mój krzyż, ofiarowując Mu moje cierpienie w intencji Kościoła, papieża, biskupów, kapłanów, misjonarzy, powołań, Rodziny Salezjańskiej, młodych ludzi z całego świata, aby dane im było spotkać synów księdza Bosko, którzy pomagają im spotkać Jezusa. Dla mnie Dominik Savio jest wzorem świętości do naśladowania, przykładem tego, jak być radosnym i jak dobrze wykonywać swoje obowiązki. Proszę Boga, aby uczynił mnie świętym, będąc pogodnym, akceptując Jego wolę i żyjąc według niej w każdej chwili, przyjmując z miłością wszystko, co pochodzi z Jego rąk. Bóg jest Miłością, kocha mnie, a czym bardziej cierpię, tym bardziej zdaję sobie sprawę z ogromu Jego miłości do mnie. Dał mi Dar Życia i przeżywam to życie służąc Mu, nieważne czy jest się chorym czy zdrowym, ważne, aby żyć dla Boga i w służbie swoim braciom.
Z tego mojego łoża boleści i radości, z tego łoża, które Bóg zamienił w Ołtarz, gdzie moje ciało jest każdego dnia i każdej nocy poświęcane i ofiarowywane Panu, składam Bogu Chwałę i Cześć za Dar życia i za to, że kocha mnie takim, jaki jestem, ze wszystkimi moimi grzechami, z moimi ludzkimi słabościami. Wiem, że jeśli zsyła na mnie cierpienie, czyni to dla mojego dobra i nigdy nie doświadcza mnie bardziej, niż jestem w stanie znieść, jeśli daje mi na ramiona Krzyż, daje mi także siłę, abym go niósł, i czyni z tego Krzyża cenny Dar dla mnie i dla innych, dla mojego zbawienia i dla zbawienia innych dusz.
Najdroższy Przełożony Generalny i wszyscy Współbracia Salezjanie, dziękuję wam za to, że mnie wysłuchaliście, wszyscy jesteście w moim sercu, pamiętam o was w moich modlitwach i w ofierze cierpienia, którą składam Bogu.
Niech Bóg napełni was wszelką radością i niech coraz bardziej wzbogaca was w swoją Miłość, niech Duch Święty kieruje wami według swej woli i niech ześle na was swoje Dary, abyście z każdym dniem stawali się bardziej święci i aby wasze serca były wielkie jak serce księdza Bosko, mogąc darzyć miłością wszystkich młodych ludzi na całym świecie.
Dziękuję Wam za to, że pomagacie mi nieść moje świadectwo całemu światu, że choć nie ruszam się z mojego pokoju, mogę wędrować przez świat, aby mówić o Miłości Bożej i o wspaniałych dziełach, jakich dokonuje On w sercu, które otwiera się na Niego i powierza się Jego Miłości, aby żyć Prawdziwym Życiem, życiem, które nigdy się nie kończy.
Jezus mówi: «Ja jestem Drogą, Prawdą, Życiem», przyjmijmy Jezusa do naszego życia, a stanie się ono Prawdziwym Życiem.
Kocham was. Módlcie się za mnie.
Nino Baglieri
tłum. Ks. Marek Chmielewski SDB
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz